Jak zwykle ok 11 wybraliśmy się na spacer, na którym Gu zazwyczaj ucina sobie pół godzinną drzemkę. Chodziliśmy, chodziliśmy, albo raczej ja chodziłam, bo przecież kawaler w wózku jeździł :) Dodam że spacerowicz tak dba o kondycję mamy, że życzy sobie spaceru w szybkim tempie, inaczej nie uśnie ;) Po ponad pół godziny - nic - ziewa i tyle. Na ratunek smoczek, kolejne pół godziny i .... nadal nic. Zrezygnowałam, wracamy do domu, pewnie dotrwa do obiadu i padnie pomyślałam.
Po obiedzie 13:30 kolejna próba, brzuszek pełny, więc biorę go na kanapę, smaruję dziąsełka żelem przeciwbólowym (zęby w drodze), przytulam bo to ostatnio najlepsza metoda usypiania w dzień. I co ?? Kopie nogami, zabawa na całego. Uspokoił się, jest szansa.... i znowu klops. Nie udało sie, oczy szeroko otwarte - ja znów rezygnuje.
Tak więc bawimy się, już nie da się go zostawić samego (jest zmęczony i marudny), dotrwał do tea time, wypił no to myślę może teraz zaśnie. Śpiewam mu: na na na na na na na na na..(już mam dość). Próba znów nie udana, a ja już mocno poirytowana. Tyle rzeczy do zrobienia, a ja dziecko "usypiam" od ponad 3h ;/ Poza tym jak się w końcu nie zdrzemnie, to będzie płacz.
Odkładam go do łóżeczka - musiałam spacyfikować go smoczkiem. Idę zająć się "swoimi" sprawami, a raczej sprawunkami. Wieszam pranie, wracam z balkonu - dziecko śpi...... ironia???
2 komentarze:
nie chciał Ci zrobić przykrości i zasnąć w Twoim towarzystwie ;)
i tak zazdroszczę. że taki utyrany zasnął wreszcie sam :)
Prześlij komentarz